poniedziałek, 1 grudnia 2014

Raport - LISTOPAD

Przeglądając inne blogi kilka razy natrafiłam na comiesięczny cykl postów, który są podsumowaniem każdego miesiąca. Bardzo spodobał mi się ten pomysł, gdyż jest to ciekawa refleksja nad tym, co już minęło, co się w danym miesiącu osiągnęło, co przeżyło... Można się czymś pochwalić, coś polecić, kogoś zainspirować. Mam nadzieję, że dzięki temu uda mi się co nieco u siebie pozmieniać, żeby jeszcze więcej się działo, żebym wykorzystywała w praktyce jeszcze więcej pomysłów, które dotąd były tylko dalekosiężnymi planami na przyszłość ;) Będę teraz mogła lepiej się przyjrzeć samej sobie, swoim gustom i pasjom. Myślę, że to fajny pomysł, jeżeli ktoś chce popracować nad swoim samorozwojem.

Co zatem ważnego i charakterystycznego wydarzyło się u mnie przez ten miesiąc?

1. Listopad rozpoczął się, jak co roku, od Święta Zmarłych i Halloween. To pierwsze jest dla mnie bardzo ważne. Niestety, wielu bliskich mi osób nie ma już tutaj ze mną i bardzo lubię wspólne wspominki przy grobach, Chociaż nie jest to może radosny czas, to ja bardzo go sobie cenię. Zwykle spotykamy się z rodziną na cmentarzu i często kończymy ten dzień przy wspólnym stole. Jeżeli chodzi o Halloween to jest to dla mnie obca kultura, ale nie sprawia mi ona żadnego problemu i nie mam zastrzeżeń do halloween'owych imprez. Wręcz przeciwnie, sama lubię się przebierać i uczestniczyć w podobnych przedsięwzięciach. Uważam, że nie musi to kolidować z naszym, polskim Świętem Zmarłym. W tym roku jednak Halloween przeszło u mnie bez echa. Może w przyszłym uda mi się bardziej efektownie spędzić ten wieczór.

2. Z radosnych wieści to na pewno to, że w moim domu zamieszkała nowa lokatorka ;) Na imię dałam jej Szaza (tak właśnie, niczym popularna niegdyś polska piosenkarka disco polo), ale uważam że na prawdę do niej pasuje! Jest to grzywacz chiński, już drugi piesek tej rasy, który ze mną zamieszkał. Jest przeurocza, ale ma bardzo duży temperament i mocny charakter. Zachowuje się zupełnie inaczej niż mój pies, który jest potulny, jak baranek. Ta suczka to prawdziwa lwica i diablica;) Bardzo się zaprzyjaźniłyśmy, ale wciąż ją jeszcze poznaję, wciąż mnie czymś zaskakuje.


3. Płyta minionego miesiąca to zdecydowanie U2 "Songs of Innocente". Dla mnie to trochę taki powrót do korzeni. Chociaż jakąś zagorzałą fanką tego zespołu nigdy nie byłam, to w liceum bardzo lubiłam takie klimaty muzyczne. Teraz znów do nich wracam, a U2 trochę tacy wiecznie młodzi, wypuścili na rynek kolejny dobry krążek! Zachęcam do przesłuchania:




4. Wybory Samorządowe 2014. Mam nadzieje, że nie jest wstydem się przyznać, że brałam w nich udział i zasiadałam w komisji wyborczej. Cóż, organizacja i zliczanie głosów okazały się wielkim fiaskiem... Jednak to nie do członków komisji powinno się mieć zastrzeżenia, więc piszę z czystym sumieniem, że dla mnie było to bardzo ciekawe przeżycie. W komisji byłam po raz pierwszy, ale na pewno nie ostatni. Nam się udało... Zliczanie głosów zakończyliśmy o 7 rano w poniedziałek (a pracę zaczęłam od 4 w niedzielę) i nie było II tury, więc dało się to jakoś przetrwać. Z tego co słyszałam w wielu miastach kłopoty z liczeniem trwały cały tydzień, a później musieli zaliczyć jeszcze powtórkę głosowania. Chociaż był to bardzo krótki czas to poznałam na prawdę sporą grupę fajnych ludzi, kilku rzeczy się nauczyłam, zdobyłam interesujące nowe doświadczenie. Bardzo podoba mi się taka działalność. Może postaram się działać bardziej aktywnie "pro publico bono", bo sprawia mi to ogromną frajdę i świetnie się w tym czuję.

5. Na koniec wspomnę jeszcze o przeprowadzce... Gdyż już od kilku miesięcy wciąż trwają prace wykończeniowe w moim nowym domu. W tym momencie jesteśmy już na etapie malowania ścian i wykańczania podłóg. Jeszcze dziś w moim pokoju zostaną położone panele, więc sądzę, że za kilka dni zacznę już przenosić swoje graty. Mam nadzieję, że pierwszy śnieg tego roku powitam już w nowych progach ;)


To już wszystko o czym chciałam wspomnieć. Teraz przede mną grudzień, który już wita nas świątecznymi dekoracjami, sklepy kuszą, a na pewno wkrótce usłyszę nieśmiertelne "Last Christmas". Już trochę stęskniłam się za tym klimatem, niech no już im będzie...

A nie, jest jeszcze coś! Trochę z żalem muszę stwierdzić, że w minionym miesiącu zakończył się chyba mój kilkuletni romans z kryminałami. Bardzo, ale to bardzo dziwny jest dla mnie fakt, że pod wpływem dobrych recenzji i chyba trochę na przekór samej sobie, z czystej ciekawości, sięgnęłam po I tom sagi "Cukiernia Pod Amorem" polskiej autorki M. Gutowskiej-Adamczyk. Okazało się, że mnie to wciągnęło, jak bagno... Książka pełna ciepła, rodzinnej atmosfery, ciekawych polskich obyczajów. No cóż, muszę przeprosić się z taką literaturą, bo wcześniej nie chciałam nawet spojrzeć na książki tego typu. Teraz mam ochotę na więcej. Poluję w bibliotece na kolejne tomy i zaczęłam już czytać inne sagi, tym razem zagraniczne. Jeżeli lubicie książki, w których życie głównych bohaterów, ich perypetie i przygody, ukazane są na tle historycznym, to gorąco Wam polecam! Zarówno tą sagę, jak i jej podobne, w których przeważnie ukazane są losy interesujących kobiet.




sobota, 15 listopada 2014

Bourjois i Rossmann

Bourjois Rouge Edition Velvet - nareszcie ze mną!!!

Pomadki z matowym wykończeniem.



Pomadki, które są dla mnie wręcz kultowe i od dawna chciałam je mieć już w swojej kolekcji.
Dowiedziałam się o nich dzięki kanałowi maxineczki, która wielokrotnie je zachwalała i wykorzystywała do stworzenia swoich cudnych makijaży. Kanał jak najbardziej godny polecenia. Ja często tam zaglądam ;)

Kosmetyki Bourjois oceniam jako bardzo dobre. Do moich ulubieńców należą błyszczyki tej firmy, które są ze mną już kawał czasu i wciąż nie zeszły z piedestału, więc postanowiłam zawierzyć pochlebnym opinią na temat w/w pomadek i z ogromną radością wybrałam się dziś do Rossmanna, w którym to trwa jeszcze super promocja na kosmetyki do makijażu.

Postawiłam na dość bezpieczne kolory, czyli 04 Peach Club i 07 Nude-ist

(Nie za dobrze czuję się w bardzo wyrazistych odcieniach różu lub czerwieni. W makijażu najczęściej podkreślam oczy, a ładnie umalowane usta uważam za tło i dodatek do mojego spojrzenia...)




Pierwsze wrażenie: Konsystencja niezwykle delikatna, bardzo łatwa w aplikacji (pomadki mają gąbczaste pędzelki). Kolory mocno napigmentowane, żywe, soczyste. Niewielka ilość produktu wystarcza na całe usta, więc powinny okazać się wydajne. Nie czuć ich na ustach, są bardzo lekkie, przyjemne, wręcz jedwabiste.

Pomadki kupiłam przy okazji promocji Rossmanna, a może przy okazji to złe sformułowanie... Raczej to promocja wręcz skusiła mnie, żeby w końcu w nie zainwestować.
Cena regularna to ok. 50zł, w promocji 1+1 drugą dostałam gratis (albo jedna kosztowała mnie 25zł, jak kto woli). Promocja jest na prawdę godna polecenia, jeżeli "chodzi" za Wami jakiś specyfik do makijażu to warto się jeszcze przejść do Rossa i kupić go podwójnie lub zainwestować w Waszych ulubieńców, którzy przydadzą się na zapas.


Promocja trwa jeszcze tylko przez 4 dni!


sobota, 8 listopada 2014

Deszczowa sobota...

Mój sposób na dzisiejszą pluchę za oknem to wycieczka do Ikei oraz nadrobienie domowych i internetowych zaległości. Na koniec jeszcze dobra książka i ulubiony program TV! Tak mniej więcej zapowiadał się mój wolny dzień i początek długiego weekendu, a co z tego udało mi się zrealizować? O tym słów kilka w dalszej części postu...

Na początek jednak zaległości kosmetyczne:

Kolejne zauroczenia, czy związek na dłużej?

L'Oreal Paris - Collagen 30+, kolagenowy krem na noc.
Wybór zupełnie niespodziewany. Po zużyciu Esencji Młodości od Bielendy, miałam lekki niedosyt i marzył mi się nieco lepszy produkt. Nie miałam czasu zasięgnąć opinii i poczytać recenzji, do drogerii udałam się "na ślepo". Myślałam o zakupie Tołpy lub przetestowanej już wcześniej Mixy, a tu na półeczce obok stał właśnie ten krem... Wyglądał na tyle przekonująco, że skusiłam się mimo tego, że kiedyś miałam do czynienia z Nutri Gold od L'Oreal i tamten krem był dla mnie przereklamowany, o bardzo przeciętnej jakości względem ówczesnej dość wygórowanej ceny. Collagen+ odbudował jednak moje zaufanie do tej marki ;) Zacznę od tego, że kupiłam 50ml za 24 zł, co nie nadwyrężyło zbyt mocno i przede wszystkim niepotrzebnie mojego portfela. Zakup okazał się strzałem w 10! Krem ma idealną dla mnie konsystencję, dość rzadką, ale jeszcze nie wodnistą (jak np. kremy Sorayi), bardzo podobną z resztą do Esencji Młodości od Bielendy. Kolor jest standardowy - biały, o lekkim dość neutralnym zapachu. Na duży plus zasługuje opakowanie - tradycyjny słoiczek, nie bublowaty plastyk lub tubka. Kremik dobrze się wchłania, ale jest to wersja na noc, więc rano czuję na twarzy delikatny filtr. W zasadzie nie mam do niego żadnych zastrzeżeń... W porównaniu z Bielendą wypadł lepiej, więc jestem ogromnie zadowolona. Nie czułam żadnego ściągnięcia skóry. Co mnie nie pokoi, to fakt, że na chwilę obecną jest on już niedostępny w drogeriach Natura! Nie znalazłam go także w Rossmanie. W przypływie lekkiej paniki kupiłam ostatni wyprzedażowy słoiczek, ale w wersji NA DZIEŃ, który czeka na razie w zapasie. Myślę, że cena jak na markę L'Oreal okazała się bardzo atrakcyjna i krem po prostu zniknął z półek w mgnieniu oka... Dajcie znać, jeżeli pojawi się u Was.


Garnier, NEO, Shower Clean, Antyperspirant w suchym kremie.
Zastanawiam się czy poniekąd nie jest to tylko dobry chwyt marketingowy, gdyż konsystencja jest bardzo podobna do tych, które znaleźć możemy w tradycyjnych sztyftach, jednak na pewno ten antyperspirant jest dobry. Kiedy znalazłam go w zapowiedziach firmy Garnier już zaplanowałam jego zakup, a niedawno trafiłam na niego przypadkiem, bo oczywiście o premierze zapomniałam... Innowacja tego kosmetyku tkwi przede wszystkim w tym, że produkt zamknięty jest w stojącej tubce, co z resztą moim zdaniem ładnie wygląda, jest poręczne i dobrze prezentuje się na łazienkowej półeczce ;) Co do samej konsystencji to na pewno nie osypuje się, szybko się wchłania i nie podrażnia. Produkt po prostu wyciskamy z tubki, ale na jedno użycie wystarcza na prawdę znikoma ilość. Mam nadzieję, że okaże się wydajny, gdyż cena w porównaniu do innych antyperspirantów tego typu firm jest wyższa. Ja swój kupiłam za 13-14 zł. Dzisiaj widziałam go za 10-11, jednak w przedziale 6-10 zł możemy mieć duży spray od Rexony, Dove lub Fa, który też z powodzeniem nas ochroni. Producent pisze o 48 godzinnej ochronie, ale tego nie mogę potwierdzić. Używam go co drugi dzień, jednak w międzyczasie korzystam także z Fa Sport. Na duży plus zasługuje na pewno stan mojej skóry pod pachami. Garnier Neo na pewno jest produktem delikatnym i nie podrażniającym o właściwościach pielęgnacyjnych.



Wracając do tematu leniwej soboty...
Udałam się z misją do Ikei, z zamiarem kupienia jakiejś fajnej, optymistycznej pościeli, jednak wybór okazał się dość skromny i ten zakup niestety dziś mi się nie udał. Za to znalazłam kilka ciekawych mebli oraz interesujących bibelotów, które na pewno wkrótce także zagoszczą w moich skromnych progach, bowiem przeprowadzka do nowego domu zbliża się coraz większymi krokami. Mimo tego, że jeszcze brak w nim wykończeń ścian i podłóg, musiała już dziś skusić się na coś, co później przystroi mój parapet ;)



Mój dzisiejszy łup to mini szklarnia ;) Ma ona zapewnić dobre warunki wzrostu nasion i roślin w warunkach domowych, jednak w moim przekonaniu jest to przede wszystkim element dekoracyjny, który możemy wykorzystać również do przechowywania różnego rodzaju bibelotów lub pamiątek. Co prawda ja rzeczywiście mam zamiar trzymać w niej roślinki, ale ludzka fantazja nie zna granic i równie dobrze widzę w niej chociażby fantastyczną kolekcję świec zapachowych.



Na koniec polecane przeze mnie książki, do których lektury gorąco Was namawiam!


1. "Dobra dziewczyna. Morderstwa na Ostermalmie" L.B. Lundholm - Tytuł mówi sam za siebie. Określiłabym tą książkę jako wpisującą się w klasykę gatunku. Mamy tu wręcz wzorcowe morderstwo i tradycyjne śledztwo. Jest coś jednak w tej prostocie, co mnie osobiście ujęło i za pewne chodzi o nieprzekombinowaną fabułę i realistyczne podejście do sprawy. Poza tym ciekawe, nieszablonowe postacie.
2. "Wyścig z czasem" K. Ohlsson - Chociaż jest to kontynuacja serii to moje pierwsze spotkanie z twórczością tej autorki. Muszę przyznać, że się wciągnęłam mimo, że sprawa toczy się na arenie politycznej. Mamy groźby zamachów bombowych zarówno na lądzie, jak i w powietrzu. Główni bohaterowie to postacie z rządu Szwecji i USA. Gratka dla osób lubiących polityczny klimat.
3. "Pożądanie mieszka w szafie" P. Adamczyk - Na razie do niej nie zajrzałam, dopiero dziś zagościła na moje półce. Recenzje są dość pochlebne i zapowiada się spora dawka humoru. Książka wyszła spod pióra aktora Piotra Adamczyka i jestem ogromnie ciekawa, co też on mógł napisać... Podobno znajdziemy w niej sporo na temat powszechnej dziś codzienności wielu z Nas (np. samotność w dużym mieście, komercja i konsumpcjonizm, rozprzestrzeniająca się tabloidyzacja, szczypta erotyki i przygodnego seksu). Myślę, że może być ciekawie, a że potrzebuję odrobiny odskoku od "poważnych" spraw, to już ostrze sobie zęby na tą lekturę.



A takie to motyle udało mi się jeszcze dziś zobaczyć w związku z "wystawą" Rozwój Motyli... Niezwykle piękne stworzenia, które dopiero z bliska można na prawdę popodziwiać ;) 

czwartek, 30 października 2014

Zaległości... Denko: Twarz!

Dzisiaj po raz pierwszy tej jesieni, założyłam już na siebie cieplejszy płaszcz. Niechybny to znak, że wkrótce będzie trzeba powitać także i zimę ;) Osobiście lubię każdą porę roku, ich zmienność ma dla mnie niewątpliwy urok i urozmaica codzienność. Nie chciałabym żyć w miejscu, gdzie wciąż panuje ta sama pogoda... Wracając do tematu kosmetyków, to na razie większych zmian u mnie nie ma. Wykorzystuję swoje zapasy, dokupuję tylko drobne rzeczy. Na zimę też nie muszę się szczególnie szykować, tłustsze balsamy i kremy mam jeszcze z poprzedniego roku... Kwestiami problematycznymi wciąż pozostają u mnie włosy i paznokcie, których stan rażąco się u mnie pogorszył :( Na razie szukam rozwiązań, jestem w trakcie kuracji...

Cofnę się teraz nieco wstecz, bo z denkiem noszę się już od dłuższego czasu. Jeszcze dziś będę wykańczać kolejne kosmetyki, na razie jednak pozbędę się aktualnych "śmieci" i napiszę słów kilka o tym, jak mi było z tym, co odkryłam w ich środku... 

1. Oeparol, krem nawilżający pod oczy i na powieki.
Ośmielę się napisać, że jest to chyba najlepszy tego typu krem z jakim miałam kontakt. Przede wszystkim działa i dość szybko zauważyłam poprawę stanu swojej skóry. Cena jest bardzo przystępna ja kupuję go za 12-15zł. Jest wydajny. Jedna aplikacja niewielkiej ilości tego kremu wystarcza zarówno pod oko, jak i na całą powiekę. Nie uczula, nie podrażnia, nie szczypie... A miałam już problemy z kremami - wyciskaczami łez! Wydaje mi się, że krem lekko rozjaśnił mi także sińce i moja skóra stała się jakby promienna;) Na pewno do niego wrócę. Teraz testuję kolejny krem Oeparol, tym razem odżywczy. Jestem zadowolona także z niego, ale jednak poprzednik był moim zdaniem lepszy. Polecam!

2. Bielenda, Esencja Młodości, krem nawilżający 30+, na pierwsze zmarszczki, na noc.
Opisywałam go już wcześniej. Poświęciłam mu nawet cały post, ale... Po dłuższym stosowaniu mam mieszane uczucia. Zauważyłam, że zaczął ściągać mi skórę na czole. Możliwe, że jest to tylko moja, indywidualna bolączka, jednak musiałam zacząć łączyć go z innym kremem. Kondycja skóry nie uległa pogorszeniu, ale to uczucie było denerwujące. Z tego względu nie wiem, czy do niego wrócę. Na razie go zużyłam i kupiłam inny. Może muszę od niego odpocząć... Będę miała go jednak na uwadze, na przyszłość. Wam wciąż polecam, bo jest fajny i tani. Na pewno wart wypróbowania.

3. Essence, Lash Mania Reloaded - pogrubiający tusz do rzęs.
Tusz kupiłam ze względu na pochlebne opinie na jednym z makijażowych kanałów youtube. Efekt mnie nie zawiódł. Rzeczywiście jest to dobry i tani produkt. Kosztuje ok. 10-12zł. Producent zaliczył go do tuszów pogrubiających, ale moim zdaniem jest on tak na granicy... Trochę pogrubia i trochę wydłuża. Zaletą jest na pewno szczoteczka, "elastomerowa z gwiaździstym układem włókien"?! Brzmi nieco dziwnie, ale łatwo się nią operuje i świetnie rozczesuje rzęsy. Konsystencja + szczoteczka = dobre nakładanie, bez grudek, bez sklejania, bez nadmiaru tuszu. Ja zwykle tuszuję rzęsy 2-3 razy, ale tylko jedna aplikacja daje już efekt lekko sztucznych rzęs. Kolor czarny, dobrze kryjący. Wada jest jedna i to dość poważna. Kompletnie nie sprawdza się podczas deszczowej pogody, w wilgotnym powietrzu i bardzo wysokich temperaturach. Bardzo łatwo się go zmywa, co może także świadczyć o tym, że nie będzie odporny na zmiany atmosferyczne. Myślę, że nie sprawdzi się w zimę. Sugerowałabym okres wiosenno-zimowy i wczesne lato ;) Chyba, że większość czasu spędzacie w domu, szkole, biurze... To nie powinno mieć takiego znaczenia. Dla mnie jednak ma, bo w ciągu dnia wielokrotnie się przemieszczam i przebywam na świeżym powietrzu.

4. Skin79, Hot Pink Collection, Super Plus BB Cream Triple Functions.
Mój ulubiony produkt ze Wschodu. Do tej pory najlepszy BB. Dostępny chyba tylko online. Jest na prawdę dobry. Jeżeli nie macie poważnych niedoskonałości cery, to krycie będzie zadowalające. Poza tym kolor... Problemem wschodnich podkładów i kremów BB są ich odcienie, często zbyt jasne i zbyt różowe. Ja mam skórę śniadą, lekko oliwkową, trochę szarą i u mnie się sprawdził. Dużym plusem jest wydajność oraz SPF 25. Krem delikatnie nawilża, rozjaśnia i wygładza skórę. Mała ilość dobrze kryje i nie zapycha.

5. Clean&Clear, pianka głęboko oczyszczająca.
Pianki to moje ulubione kosmetyki do oczyszczania i demakijażu twarzy. Myślałam, że ta będzie dobrym i tanim zamiennikiem pianek Nivea, które są prawie 2 razy droższe. Rozczarowałam się. Jest to produkt przeciętny. Sprawdzi się u osób, które w ogóle nie noszą makijażu. Ja po jej użyciu wciąż miałam na twarzy podkład, więc praktycznie zmywanie twarzy tą pianką było u mnie trochę bez sensu. Jednak rano, po przebudzeniu i przy wsparciu żelu było ok. Zużyłam i już do niej nie wrócę. Zaletą może być łatwość aplikacji i stosowania oraz brak podrażnień, ale co do głównego zadania - oczyszczania, to chyba raczej nie...

6. Nivea, odświeżająca pianka oczyszczająca, cera normalna i mieszana.
Mój absolutny numer jeden, na chwilę obecną. Niestety na rynku takich pianek jest niewiele. Nie za bardzo mogę znaleźć dla niej konkurencję. Cenię ją głównie za to, że jest to chyba najszybsza opcja oczyszczenia cery. Szybko, lekko, łatwo i przyjemnie. U mnie bez problemu radzi sobie z makijażem twarzy. Niestety jest dosyć droga i mało wydajna. Jeżeli znacie odpowiedniki tego kosmetyku to gorąco apeluję o info!

7, Iwostin, Sensitia, żel hypoalergiczny do mycia twarzy.
Trafił do mnie dzięki pudełeczku "beGLOSSY", bo pewnie nigdy bym na niego nie wpadła. W moich okolicach dostępny tylko w aptece i trochę drogi... A zużyłam go bardzo szybkom, bo i był bardzo dobry. Żel nie ma zapachu. Działa tak jak trzeba, dobrze oczyszcza, nie podrażnia. Mógłby być troszeczkę gęstszy, ale poza tym nie sposób go nie pochwalić.





poniedziałek, 15 września 2014

Korektory, cz. 1

Fajne jest to całe blogowanie... No fajne. Szkoda tylko, że tak ciężko u mnie z motywacją do regularnego pisania i publikowania postów na blogu. Mam milion spraw na głowie, mnóstwo pomysłów odnoszących się do różnych dziedzin życia i tak ciągle odkładam, i odkładam zajrzenie tutaj. A jak już usiądę przed komputerem, a przecież siadam codziennie... To z kolei przeczytam coś tu, przeczytam coś tam i tak czas mija, i trzeba się wylogować. A jak zacznę przeglądać blogi kosmetyczne to już kompletna wpadka. Zainteresuję się jakimś kosmetykiem, szukam kolejnych opinii, porównuję i ciach, to samo - trzeba się ruszyć sprzed monitora, bo życie ucieka.
...

A jednak! Dziś w końcu coś opublikuję.
Oto wyniki i efekty, jakie daje pod moimi oczami używanie korektorów, które znajdziecie w większości stacjonarnych drogerii...

Główni bohaterowie:
1. L'Oreal, True Match - super blendable perfecting concealer, korektor kryjący niedoskonałości cery. Mój to numer 2, odcień Vanilla/Vanille, czyli dość jasny.
2. Astor, Perfect Stay Concealer 24h + perfect skin primer. Odcień o numerze 2 - Sand, piaskowy. Uwaga! Nie mylić z bardzo podobną wersją Oxygen, która jest chyba wcześniejszą propozycją tej firmy. Na temat Oxygen'u przeczxytałam niewiele, bo to nie ten korektor, ale jego recenzje są dość słabe. Myślę, że ten mój, to jego nowy i lepszy brat ;) Opakowania są bardzo podobne, różnią się kolorem napisów. Oxygen ma niebieskie, a ten drugi różowe/fioletowe.
3. Kobo Professional, Modeling Illuminator with Tens'up, nr 102 - na razie w ofercie widziałam niestety tylko 2 odcienie i mój jest tym ciemniejszym, w sumie oba są dość naturalne/neutralne i może producent liczy na to, że będą pasować do większości klientek...
4. Maybelline, Affinitone Concealer, no. 03 Sand, czyli znów wybrałam piaskowy.


Cechy wspólne: Pędzelek - gąbeczka, mniej więcej taka sama konsystencja. Nie miałam problemów z nakładaniem żadnego z tych korektorów. Moim zdaniem żaden nie okazał się zbyt gęsty, ani zbyt rzadki. Zapachów raczej brak. Ja nie wyczuwam nic szczególnego, nie drażni mnie jakaś chemiczna woń, żaden też nie jest perfumowany. Wydaje mi się, że efekt w pierwszej chwili również jest podobny. Przynajmniej u mnie. 



Różnice: Gdybym miała wybrać najlepszy korektor z tej czwórki, to na pewno byłby to L'Oreal. Jego pojemność jest najmniejsza, ale wydaje mi się, że już jedno pociągnięcie wystarcza mi do zadowolenia. Kryje najlepiej, przy tych innych muszę nałożyć więcej korektora, żeby uzyskać taki sam efekt. Trwałość, tu również zwycięża L'Oreal. Ja robię demakijaż twarzy po ok. 10 godzinach. Wielokrotnie łapałam się na tym, że spoglądając wieczorem do lusterka myślałam, że czuję się już zmęczona całym dniem. Mimo to moja twarz wyglądała jeszcze dość świeżo, a skóra pod oczami była ładnie rozświetlona:) W przypadku L'Oreala miałam wręcz wrażenie, że czym dłużej mam go na twarzy, tym efekt jest lepszy... Reszta już dawno wymiękła, a on się dzielnie trzymał:) Zaraz po nim plasuje się Astor. Wydaje mi się, że jest mniej spektakularny pod względem trwałości, ale też potrzeba go na prawdę niewiele do ładnego wyglądu. Poza tym dostajemy go na prawdę sporo w opakowaniu, więc wychodzi dość ekonomicznie. Najtańszy z nich wszystkich był oczywiście Kobo. Może nie jest tak trwały, jak poprzednicy, ale ślicznie rozświetla i ładnie wydobywa oko. Na prawdę polecam! Coraz bardziej przekonuję się do tej marki. Maybelline niestety trochę mnie zawiódł. Bardzo średnio wypadł w moim porównaniu. Muszę aplikować go kilka razy i trochę nie podoba mi się, że w końcu zaczynam wyglądać sztucznie. Bardziej niż rozjaśnia i rozświetla, to jakby zakrywał moje sińce i niekoniecznie wtapiał się w skórę, co daje taką trochę maskę, jak to się mówi w przypadku niektórych mało naturalnych podkładów do twarzy.

Ceny: Regularnie i stacjonarnie plasują się od 17zł do +/- 30zł (Ja wszystkie kupiłam w promocji i na wyprzedażach, więc zapłaciłam od 10zł do 20zł i to dla mnie ceny do przejścia, bo używam korektora codziennie, więc to stały wydatek w moim kosmetycznym budżecie). Należy zwrócić uwagę także na pojemność. L'Oreal ma zaledwie 5ml, a Maybelline aż 7ml, chociaż tego jednorazowo użyjemy mniej niż tego, którego mamy więcej... Wybór jednak wciąż pozostaje indywidualny.


A tak wygląda to u mnie:
Pierwsze foto bez korektora, reszta podpisana.


Z góry przepraszam za swoje niesforne brwi.








Na zakończenie dodam jeszcze, że jeżeli chodzi o wysuszanie skóry pod oczami, to ja u siebie jakiś rażąco niepokojących zmian nie zauważyłam... Skórę mam jaką miałam, a może i ciut lepszą, bo od mniej więcej pół roku używam regularnie dość dobrych kremów pod oczy i na powieki, więc tutaj moja opinia nie będzie zbyt miarodajna. Konsystencja korektorów nie jest ciężka, ale na pewno wpływa nieco negatywnie na tą partię skóry, gdyż jest ona przecież bardzo, bardzo delikatna... Dlatego namawiam i polecam do używania kremów nawilżających, ujędrniających, odżywczych, i różnych innych, zależnie od Waszego wieku, i potrzeb. Lepiej zapobiegać niż później borykać się z problemami.

poniedziałek, 1 września 2014

BIELENDA - Esencja młodości, Krem nawilżający na noc 30+

Bardzo niedawno, bo chyba przed minionym weekendem, napisałam u którejś z podczytywanych przeze mnie blogerek, że koniecznie muszę wypróbować matujący krem Bielenda Ogórek + Limonka, na którego temat widziałam już w internecie niejedną pochlebną recenzję. Słowo się rzekło...

Również przed tym właśnie weekendem stosowana przeze mnie ostatnio Mixa zaliczyła denko. Nie myśląc wiele wybrałam się do drogerii po wyżej wymieniony... Ale, ale! Niestety było mi za mało.
Ogórek + Limonka to może i produkt dobry, jednak wcześniej stosowałam już kremy przeciwzmarszczkowe i jakoś tak nie mogłam się przekonać, żeby mieć na składzie tylko tak lekki, delikatny krem, który trochę zalatuje mi pielęgnacją bardziej młodzieńczą niż kobiecą ;)

Postanowiłam kupić również coś dedykowanego na noc, najlepiej z interesującego mnie przedziału wiekowego. A tu ni stąd ni zowąd objawił mi się zaraz przy Ogórku i Limonce, inny produkt firmy Bielenda, a mianowicie Nawilżający krem na pierwsze zmarszczki 30+ na noc. Chociaż nie stuknęła mi jeszcze 30stka i na razie majaczy sobie niespiesznie w oddali, to zaczęłam już być nieco wrażliwa na tym punkcie od kiedy przekroczyłam 25. Cena wydała mi się bardzo kusząca, bo 20zł bez grosza... Nie liczyłam na wiele. Stwierdziłam, że na noc się przyda, a na dokładkę w ciągu dnia lub przy nadarzającej się sposobności będę miała przecież polecany Ogórek:)

Jak do tej chwili Ogórka na razie nie wypróbowałam, a to z powodu zaskoczenia jaki wywołał u mnie ten nocny kremik... No cóż, prawdopodobnie jest to groźny dla konkurencji kandydat do miana największego hitu tego roku wśród moich kosmetyków :)




Zacznę jednak od początku... Hmmm... Chyba wszystko mi się w nim podoba! 
Opakowanie to ładny, typowy słoiczek, nie plastik (Ogórek + Limonka niestety nie jest już tak podany). Zapach, tu na pewno można się przyczepić, bo przy pierwszym użyciu wydawało mi się, że jest słabo odczuwalny, a po nałożeniu na skórę i już kilkudniowym otwarciu kremu czuję go bardzo. Nie jest to zapach nieprzyjemny, mi się podoba, ale trochę zalatuje farmaceutykami, może to przez połączenie wit. C i kwasu hialu(?!) Konsystencję zaliczyłabym do tych rzadszych, ale przez to łatwo się nakłada i jest dosyć wydajny. Szybko można wklepać kremik w duże partie twarzy. Co dzieje się dalej? Mega szybko się wchłania! Tak szybko, że pomyślałam sobie - to jednak bubel, wchłonął się i tyle go widziałam, tyle po nim... Jednak nie! Krem pięknie matuje mi cerę, więc naocznie można go dostrzec, zapach jest ciągle wyczuwalny, a rano... Rano poezja! Moja skóra jest bardzo miękka, świeża, jędrna, kojarzy mi się wręcz z niemowlęcą delikatnością.

Dla chętnych polecam zapoznać się z nim bliżej i może dołączyć go na stałe do swojej codziennej pielęgnacji, bo cena jak za tego typu produkt jest niska - ok. 20zł stacjonarnie.



Bielenda proponuje nam całą serię kosmetyków dedykowaną kobietom 30+
Będę szukać info na ich temat na Waszych blogach, może w ofercie jest więcej takich perełek ;)
Tutaj link: Bielenda 30+

czwartek, 28 sierpnia 2014

Pokusa -40% na ostatnie dni sierpnia...

A miałam wyskoczyć tylko po kilka produktów z myślą o dzisiejszym obiedzie...

Skończyło się natomiast krótką wizytą w Naturze o czym donoszę zarówno z lekkim bólem serca, jak i uśmiechem na ustach, gdyż przez najbliższy tydzień na szafy L'Oreal, Maybelline, Astor, Rimmel, Bell oraz Pierre Rene jest promocja - 40% ;) Jeżeli więc jesteście ciekawe jakiś kosmetyków tych marek lub macie już upatrzone swoje konkretne "must have", to warto się wybrać.



Co zatem dołączyło do mojej kosmetyczki?

1. Mascara Rimmel Wonder'Full - tak, to właśnie ta z olejkiem arganowym! Bardzo ciekawa nowość, o której po cichu troszeczkę marzyłam... Olejek arganowy należy do moich naturalnych, kosmetycznych ulubieńców, więc jestem ogromnie ciekawa, jak sprawdzi się w takim połączeniu i czy tusz oprócz właściwości pielęgnacyjnych będzie także dawał fajny efekt na rzęsach. Na razie nie testowałam. Jestem świeżo po zakupach, a na rzęsach mam Benefit, który wymaga dość mocnego demakijażu, a więc recenzję sobie dziś odpuszczę. Na pewno wkrótce napiszę kilka słów na ten temat.

2. Podkład Rimmel Wake Me Up - Myślę, że większości już dość dobrze znany... Ja jestem jego wielką fanką i po prostu musiałam skorzystać z okazji i uzupełnić zapas, a starczy mi on pewnie do następnej promocji. Poprzednią buteleczkę również zakupiłam za -40%, wtedy jednak w Rossmanie;) Nie będę rozpisywać się na temat tego podkładu, bo już chyba nie warto. Godny polecenia, jeżeli ktoś jeszcze nie zna. U mnie daje super efekt, bardzo naturalnie upiększa, dość lekko kryje, ale pięknie rozjaśnia, rozświetla i określiłabym to "odmładza" cerę ;)



3. Korektor  Maybelline Affinitone - Walki z cieniami ciąg dalszy... Od niedawna namiętnie używam bardzo podobnego korektora z KOBO i jestem z niego zadowolona, jednak już powoli zaczyna mi się kończyć, więc nie myśląc wiele postanowiłam wypróbować innych propozycji w tym temacie. Sposób aplikacji - pędzelek z gąbką bardzo przypadł mi do gustu. Chyba jak dotąd jest to najbardziej poręczna dla mnie aplikacja, więc szukam najlepszego właśnie wśród takich korektorów, dlatego też skusiłam się na zakup kolejnego niżej wymienionego...

4. Korektor L'Oreal True Match - Dołączy do mojej załogi i również jego będę testować naprzemian z wyżej wymienionym oraz tym, który już mam... Myślę, że na dniach pojawi się jakiś post na ten temat. Teraz widzę, że przy L'Oreal jest informacja, iż ma on kryć niedoskonałości cery, a ja mam zamiar używać go raczej pod oczy, hmmm... Oby nie okazał się za ciężki.




Oba korektory kupiłam w ciemno, bez konsultacji z wujkiem Google i bazą KWC na wizaz.pl, w której ja również się udzielam, więc jestem bardzo ciekawa, jak to wypadnie;)

Może ktoś z Was ma już wyrobione zdanie na temat tych korektorów? Czekam również na sugestie dotyczące innych dobrych produktów tego typu.


niedziela, 17 sierpnia 2014

NOWOŚCI Sierpnia:) - Mixa, Garnier, Oeparol...

Kolejny miesiąc przyniósł ze sobą zakupy kosmetyków, które są mi niezbędne na co dzień.Hasło NOWOŚCI dotyczy właśnie tych, które prezentuję poniżej, ponieważ są to moje zamienniki poprzednich "niezbędnych" produktów, a więc do rzeczy:

1. Płyn micelarny GARNIER 3w1 - Słowo się rzekło... W poprzednim poście pisałam właśnie o płynach micelarnych i wspominałam, że w/w będzie moim kolejnym zakupem. Właściwie nie mam mu nic do zarzucenia, nie ustępuje w niczym płynowi L'Oreal, jak i temu na poniższym zdjęciu, firmy Dermedic. Wszystkie trzy są dobre i zasługują na polecenie. Jednak gdybym miała wybrać wśród nich swojego ulubieńca, to postawiłabym na Dermedic, bo ma najładniejszy zapach. L'Oreal delikatnie zalatuje farmaceutykami. Garnier jest zupełnie neutralny, bezzapachowy, ale za to butelka ma aż 400 ml pojemności i cenowo wychodzi bardzo, bardzo korzystnie.


2. Krem przeciwzmarszczkowy i rozświetlający, dzień & noc, Mixa - Krem dedykowany osobom po 30 roku życia, chociaż jestem jeszcze trochę przed 30-stką, to myślę że nie przesadziłam z jego zakupem i stosuję go trochę tak z myślą o zapobieganiu przyszłym zmianom mojej cery. Wcześniej stosowałam Yves Rocher Elixir 7.9 i sądziłam, że ciężko będzie mi go czymś zastąpić. Yves Rocher miał dla mnie prawie same plusy, nieco tylko zbyt rzadka konsystencja i przede wszystkim wysoka cena mnie odstraszały. Poza tym lubię go za lekkość, zapach, super nawilżenie i zbawienne skutki dla cery mieszanej, z którą nie jest łatwo sobie radzić. Mixa trafił w moje ręce przypadkowo, znów w skutek okazji cenowej. W drogerii dostępny był tester i po błyskawicznej próbie szybkości jego wchłaniania, konsystencji i zapachu stwierdziłam, że muszę go mieć. Okazał się dla mnie na prawdę pozytywnym zaskoczeniem:) Wcześniej nie używałam jeszcze żadnego kosmetyku firmy Mixa. Marka kojarzyła mi się nieco aptecznie ze względu na kolorystykę i stylistykę opakowań, a co za tym idzie, przechodziłam obok tych produktów dość obojętnie... Wracając konkretnie do tego kremu, to lubię go przede wszystkim za działanie, świetne dla cery mieszanej, a myślę że i dla tłustej się sprawdzi. Mnie nie zapycha, dobrze nawilża, dodaje sprężystości, ładnie pachnie, szybko się wchłania. Uwielbiam jego konsystencję, nie za rzadka i nie zbyt ciężka. Na koniec dodam, że wyciskanie kremu (specyficzne opakowanie) sprawdza się u mnie znakomicie, co wiąże się także z tym, że zużywa się go dość ekonomicznie. Cena moim zdaniem adekwatna do jakości, nie jest zbyt wysoka i nie jest też niska. Ogólnie kremik jest dla mnie taki "akuratny";)


3. Krem nawilżający pod oczy i na powieki, Oeparol - Kupiony za sprawą wieści z blogów kosmetycznych. Za takie doradzanie to ja jestem ogromnie wdzięczna! Kolejny udany zakup. Jego poprzednik to AA Oceanic, Collagen Hial - dobry, ale Oeparol dla mnie okazał się lepszy. AA potrafił mnie szczypać po aplikacji, na szczęście delikatnie, ale ja nie uważałam się nigdy za posiadaczkę wrażliwej skóry, więc takim osobom bym go na pewno odradzała. Konsystencja: AA jest rzadszy, przezroczysty. Oeparol wypada bardziej tradycyjnie, konsystencja kremowa, kolor biały. AA jest bezzapachowy, Oeparol ma bardzo delikatną, subtelną woń. Działanie w przypadku obu kremów było dla mnie podobne. Używam korektorów pod oczy i liczę na kremy nawilżające, które po prostu zapobiegają wysuszaniu tej strefy twarzy. Oba się u mnie sprawdziły. Cena na korzyść Oeparol'u, jest tańszy. Prawdopodobnie stacjonarnie dostępny tylko w aptekach. Jeszcze raz dziękuję blogerkom za cynk;)


4. Krem BB, Garnier Miracle Skin Perfector... SPF 15 i kolor LIGHT, u mnie się sprawdziły, ale na tym chyba zakończę swoje zachwyty. Konsystencja taka sobie, krem mógłby być ciut gęstszy, bo trzeba go na prawdę sporo zaaplikować, żeby otrzymać na twarzy jakiś efekt... Jakiś, bo po 1-2 godzinach już go nie widzę. Właściwości korygujące i upiększające określiłabym więc jako "chwilowe". Na pewno lepiej u niego z właściwościami nawilżającymi. Koloryt? Niedoskonałości? Bez komentarza. Zbyt lekki, żeby coś ukryć, a po upływie 30 minut moja "strefa T" świeci się po nim i błyszczy dość znacznie. Na pewno ładnie pachnie, to chyba jego największa zaleta. Poza tym cena, bo mi udało się kupić go w komplecie, w zestawie z płynem micelarnym za łączną kwotę 20 zł, więc właściwie był gratis, także nie żałuję, przynajmniej wypróbowałam i wiem czego się wzbraniać... Jego poprzednik to azjatycki krem BB - Skin79, Hot Pink, Super Plus. Kupiłam zaledwie kilka jego próbek na allegro i z pewnością do niego wrócę, zwłaszcza po ostatnich doświadczeniach. Jak na razie jakościowo i cenowo kremy BB firm tak jak chociażby Skin79 lub np. Skin Food, w moim przypadku znacznie przewyższają te, które są dostępne na naszych drogeryjnych półkach. W sprawie tego typu kosmetyków zwracam się więc ku wschodnim markom, dostępnym jedynie za pomocą internetu. Ceny są porównywalne, a raczej powiedziałbym, że bardzo korzystne, bo w/w krem bb na mojej twarzy daje świetny efekt i jednocześnie jest super trwały, więc taki zakup na pewno dużo bardziej mi się opłaca niż wyrzucanie pieniędzy na kolejny rozczarowujący mnie krem BB.


Czekam na Wasze propozycje dobrych kremów BB, które kupię "tuż za rogiem" ;) Pozdrawiam i życzę udanych ostatnich już chyba letnich dni, jakie przyniesie Nam jeszcze mijający sierpień... 

wtorek, 5 sierpnia 2014

L'OREAL Ideal Soft... Moje wynurzenie na temat płynu micelarnego.

Płyny micelarne to już dawno oklepany temat i nie będę wygłaszać tutaj peanów pochwalnych na ich cześć, bo to już dość stara śpiewka. Jednak ja do ich zwolenników dołączyłam stosunkowo niedawno, więc napiszę kilka słów w celu rekomendacji.

Długo, oj długo nie mogłam się przekonać do takiego typu oczyszczania twarzy... Wydawało mi się to po prostu mało praktyczne, a wręcz głupie, dosłownie "wycieranie" twarzy wacikami. Wcześniej używałam różnego rodzaju żeli, peelingów i innych kosmetyków, których konsystencja była gęstsza, a przede wszystkim wymagały stosowania także wody. Malowałam się sporadycznie, jeżeli już to bardzo lekki podkład i tusz do rzęs, a to nie wymagało używaniu specjalnych płynów do demakijażu etc.

Z wiekiem wszystko się zmienia. Także moje potrzeby w oczyszczaniu twarzy uległy diametralnym przeistoczeniom. Od pewnego czasu jestem fanką makijażu, a ściślej mówiąc różnych kolorowych fantazji na powiekach, prawie codziennie używam na twarz podkładu i korektora pod oczy. Poza tym moja cera z młodzieńczej stała się już skórą kobiety dorosłej, która wymaga nawilżenia i odpowiedniej pielęgnacji.

W związku z powyższym zainteresowałam się płynami micelarnymi, a raczej pozytywnymi komentarzami na ich temat, bo wciąż dosyć sceptycznie podchodziłam do tego, że są to po prostu zwykłe, przezroczyste, rzadkie ciecze:) Przy okazji dość znacznej promocji drogeryjnej postanowiłam w końcu spróbować i mój wybór padł na L'Oreal Ideal Soft. Firma powszechnie znana, która jeszcze mnie jakoś rażąco nie zawiodła. Buteleczka poręczna, klasyczna, ładna, standardowej pojemności, którą szybko można wykorzystać, bo nie przypuszczałam, że płyn ten będę stosować przez dłuższy okres czasu...




Moje odczucia jednak szybko się zmieniły. Przyznam szczerze, że pierwsze dwa dni były takie sobie, bo wciąż nie przekonywał mnie sposób aplikacji, co wiąże się także z tym, że płyn ten ubywał mi bardzo szybko, ale co z tym oczyszczeniem? No właśnie, jest i to dość mocno odczuwalne. Ja po używaniu płynu od  razu poczułam różnicę na skórze. Byłam zdziwiona, bo to jakby takie nic, na dodatek płyn z L'Oreal'a nie ma zapachu, a może ma lekki farmaceutyczny?! Więc skąd po uczucie świeżości i dobrze oczyszczonej cery? Ano właśnie w tym tkwi cały sekret płynu micelarnego:

„Płyn micelarny to roztwór wodny zawierający mikroskopijne kuleczki zwane micelami. Micele tworzą związki chemiczne o własnościach amfifilowych: zewnętrzne cząsteczki miceli mają właściwości hydrofilowe (przyciągają wodę i odpychają tłuszcze), natomiast cząsteczki tworzące wnętrze miceli (estry kwasów tłuszczowych) posiadają właściwości hydrofobowe (odpychają wodę i doskonale wiążą się z tłuszczami). W związku z tym micele działają jak magnes - "przyciągają" oraz pochłaniają tłuszcz w postaci nadmiaru sebum czy cząsteczki wodoodpornego tuszu do rzęs i jednocześnie rozpuszczają w roztworze wodnym pozostałe zanieczyszczenia. Płyn micelarny nie narusza przy tym bariery ochronnej skóry, czyli warstwy hydrolipidowej naskórka.” (poradnikzdrowie.pl)

Większość firm kosmetycznych ma już w swojej ofercie płyn micelarny. Wielu producentów poleca jego stosowanie także w zastępstwie płynu do demakijażu. Jak ma się sprawa z L'Oreal Ideal Soft? Tutaj nie będę taka miła. U mnie raczej się to nie sprawdza, przy lekkim makijażu muszę stosować płyn kilkakrotnie, przy mocniejszym używam specjalnie dedykowanych ku temu kosmetyków. Miłośniczki make-up'u na pewno mają swoje sposoby na gruntowny demakijaż, proszę o jakiś odzew w komentarzach na ten temat...

L'Oreal Ideal Soft - dziwny, lekko chemiczny zapach. Myślałam, że tak być musi, jednak po jego zużyciu przerzuciłam się teraz na inną firmę (znów za sprawą promocji), w chwili obecnej testuję Dermedic, który pachnie co prawda bardzo delikatnie, ale o niebo lepiej niż L'Oreal! Jestem nieco zdziwiona, bo Dermedic ma dużo słabsze recenzje, a jak dla mnie po tych kilku dniach nie ma różnicy z płynem L'Oreal, a dzięki zapachowi szala korzyści przechyla się na stronę Dermedic'a.




Podsumowując: Po zużyciu jednej buteleczki L'oreal Ideal Soft wiem już, co w trawie piszczy. Odczuwam efekty działania płynu na skórze i nie wyobrażam sobie już teraz jego braku w mojej kosmetyczce. Płyn nie podrażnia, działa bardzo delikatnie jednocześnie oczyszczając, odświeżając i odżywiając naszą skórę. Jest to na prawdę świetny specyfik. Używam go rano i wieczorem, a często także i w ciągu dnia. Wiem, że gdyby teraz mi go zabrakło to byłoby to dla mnie odczuwalne, tak  się już do niego przyzwyczaiłam, zarówno ja, jak i moja dobrze oczyszczona skóra.

Do płynów micelarnych mogę mieć jedynie dwa zarzuty. Jeden to ten, że tak szybko się kończą, dlatego czaję się już na zakup kolejnego dobrze ocenianego specyfiku tego rodzaju, od Garniera, który ma podwójną pojemność w stosunku do konkurentów. Druga sprawa to cena. L'Oreal kupiłam na promocji za ok. 10zł, regularnie kosztuje zwykle ponad 15. Dermedic to podobny wydatek. Standardowa pojemność to 200ml, ale płyn idzie niczym przysłowiowa woda... Także ja planuję poczynić zapasy, jeżeli tylko nadarzy się atrakcyjna okazja.

L'Oreal Ideal Soft to dobry kosmetyk, ale na pewno nie najlepszy wśród sobie podobnych, jednak za jego sprawą przekonałam się do płynów micelarnych, więc w moich oczach zasługuje na dużą pochwałę. Płyn jest w porządku, jednak przy dzisiejszej konkurencji na rynku kosmetycznym jestem prawie pewna, że już do niego nie powrócę i nie kupię go ponownie.

Ps. Dla niewtajemniczonych: Na stronie L'Oreal można przyjrzeć się przyjemnej instrukcji prawidłowego sposobu stosowania płynu micelarnego krok po kroku:)))


sobota, 26 lipca 2014

BIKINI, Bielenda... Tanie plażowanie:)

Korzystając z okazji, że obecnie przebywam na wybrzeżu i zażywam nieco kąpieli słonecznej, zarekomenduje Wam swój tegoroczny zestaw 'must have', który towarzyszy mi na plaży.
Chodzi o duet firmy Bielenda z serii Bikini: Olejek do opalania 6 SPF + krem do twarzy 30 SPF.

Produkty moim zdaniem GODNE POLECENIA!





1. Cena, która waha się między 10-12 zł (ja kupowałam swoje na początku lata, kiedy były jeszcze ciut droższe, a jakiś czas temu w Naturze można było kupić je jeszcze nawet w promocji -40%). Jak za dwa kosmetyki to chyba wręcz sprawa groszowa. Jest to chyba jedna z najtańszych i przede wszystkim skutecznych propozycji tego lata.

2. Działanie. Jest to olejek, więc jak pewnie słusznie przypuszczacie, jest dość tłustawy i nie wchłania się tak szybko, ale przy bezpośrednim kontakcie skóry z mocnym słońcem uważam, że jest to dużym plusem. Dzięki takiej konsystencji preparat jest wydajniejszy i nie trzeba go wielokrotnie stosować w ciągu tego samego dnia. Olejek ma rozpylacz, buteleczka jest poręczna i nieduża. Formuła wodoodporna, wyciągi makadamia, wit. E i masło karite - bardzo fajne połączenie. Osobiście bardzo lubię wyciągi z orzechów makadamia. Przekonałam się do nich przy okazji kremu do rąk firmy Nivea (ps. bardzo dobrego kremu, kolejny produkt godny polecenia). Filtr 6, moim zdaniem wystarczający na nasze polskie warunki.
Krem do twarzy - mój faworyt, 30 SPF świetnie się sprawdza! Szybko się wchłania i dobrze chroni buzię. Jest on dedykowany cerze mieszanej i tłustej, nie zapycha. Lekka formuła z kwasem hialuronowym.

Oba produkty mają przyjemny zapach. Pojemność 50 ml  w przypadku kremu i 150 ml olejku. Moim zdaniem wystarczająca na jeden sezon, jedno lato, jeden urlop, oczywiście przy rozsądnym stosowaniu dla 1-2 osób. Co prawda data ważności to 2017 r., ale z doświadczenia wiem, że często te kosmetyki zostają później przeze mnie zapomniane albo gdzieś po prostu giną w ciągu roku, więc nie warto kupować bardzo dużej ilości takich sezonowych produktów, jeżeli nie są one nam na prawdę potrzebne. Ja wolę w przyszłym roku kupić sobie coś nowego, jakieś kolejne propozycje dedykowane specjalnie na lato:) Niedawno pozbyłam się kilku starych olejków do opalania. Odkładałam je na kolejne wakacje i tak oto po prostu się mocno przeterminowały, a szkoda bo były to fajne i DROGIE produkty, których po prostu nie dałam rady zużyć w ciągu jednego lata. Pamiętajcie o tym, jeżeli nie mieszkacie w miejscu, w którym preparaty do opalania, chroniące od mocnego słońca używa się częściej niż tylko w wakacje to chyba nie warto przepłacać, jak również później po prostu je wyrzucać.

Zestaw Bielendy sprawdza się super pod względem transportu, wyjścia na plażę etc.
Nie zajmie zbyt wiele miejsca w kosmetyczce lub w walizce.

Co do makijażu... Jest napisane, że krem można stosować pod make-up. Nie przetestowałam tego, bo nie używam zwykłych podkładów, ale kremów BB, które w swoim składzie mają już mocne filtry, także akurat w tym przypadku się nie wypowiem. Kremu używam solo, kiedy nie mam makijażu. Jednak jego formuła jest na tyle lekka i dobrze wchłaniająca się, że raczej nie powinno być z tym problemu.

Podsumowując: Gorąco zachęcam do zakupu! Zwłaszcza jeżeli nie chcecie w te wakacje zbytnio nadszarpnąć Waszych portfeli, jest to propozycja dla Was.

Ps. Lato, słońce, wysokie temperatury... Bez względu na to, czy gdzieś wyjeżdżacie, czy też nie, koniecznie pamiętajcie o ochronie swojej skóry!!!


Ps. Pozdrawiamy znad nieco dziś wzburzonego Bałtyku ;*


czwartek, 17 lipca 2014

Natura, drogeriowe promocje...




Mój romans z Naturą zaczął się stosunkowo niedawno, kiedy to pani przy kasie poinformowała mnie o zniżce dla osób zbierających punkty PAYBACK. Przypadkowo przypomniała mi wtedy, że w ogóle posiadam taką kartę... Od tamtego czasu zaczęłam zarówno zwracać większą uwagę na zbieranie tych puntów (najłatwiej jest to robić online, a zniżki w sklepach, kinach, restauracjach itp. są na prawdę spore), jak i częściej zaglądać do drogerii NATURA, do której mam jak to się mówi przysłowiowo - rzut beretem:)

No cóż... Cotygodniowe promocje zawsze kuszą. Chciałam Wam polecić tą, która zaczęła się właśnie dziś i trwać będzie do 23.07 włącznie. Jest ona mi szczególnie bliska. Jeżeli i Wy jesteście fanatyczkami makijażu oczu, i lubicie zmalować coś ciekawego na powiekach, to ta promocja będzie dla Was kusząca.




Ja już skorzystałam i niebawem pewnie pokuszę się o jakiś letni, bardzo kolorowy makijaż zwłaszcza, że właśnie jestem w trakcie szykowania się na wakacyjny wyjazd.


Catrice, Liquid Metal 060 i 020


Maybelline, Color Tattoo 24h, nr 20 i 25


Ps. Piękne są te wręcz niebiańskie kolory od Maybelline...

Nesbo, książki i słów kilka o jednej z moich namiętności...




Nie sądzę, aby był to blog poświęcony literaturze i książkom... Ale czytać lubiłam zawsze, czytam nadal i pewnie książki będą już moimi wiernymi towarzyszami przez resztę życia. Moje gusta z wiekiem bardzo się zmieniły, co za tym idzie także wymagania... Jestem osobą rządną przygód, akcji i sensacji. Dlatego ciężko mnie zadowolić, bo po prostu większość idyllicznych opowieści najzwyczajniej mnie nudzi:) W związku z tym książki po które sięgam to zwykle historie detektywistyczne, kryminały i thrillery (wysoko cenię także te psychologiczne). Nie wyklucza to jednak braku wątków obyczajowych.

Do czego zmierzam? Otóż wczoraj udało mi się zupełnie przypadkowo, (dosłownie) wpaść na najnowszą książkę Jo Nesbo "Syn". Nie małe to wyróżnienie być pierwszą czytelniczką w okolicy, która mogła wypożyczyć to "świeżutkie" dzieło coraz bardziej znanego, norweskiego autora. Czy jednak zachwyty nad jego talentem nie są przesadzone? Nie wiem. Ci z Was, którzy lubią jego książki na pewno są podobnego zdania. Ja również należę do jego zwolenników, jednak nigdy nie jest tak, że nie jestem w takich kwestiach sceptyczna... Wielu pisarzy udowodniło już, że książka książce nierówna i tak, jak w przypadku kiepskich filmów, tak i zdarzają się wpadki literackie zazwyczaj akurat wtedy, gdy pisarz jest zbytnio chwalony... No dobra, mam tą książkę na swojej półce. Czytanie jej na razie odłożyłam, gdyż namiętnie chłonę teraz jakieś kryminały sprzed lat, nomen omen, popularnej autorki ckliwych romansów (kobieta zmienną jest i ma wiele twarzy, brawo!). Jednak kiedy wreszcie się za nią zabiorę i mniej więcej będę miała jakieś swoje zdanie, to na pewno na blogu pojawi się chociażby skromna recenzja:)


Tych, którzy nie czytają, namawiam do spróbowania:) Niekoniecznie kryminałów, ale jakiejkolwiek literatury nawet takiej bardzo niskich lotów... Ja to traktuje zawsze jako intelektualne wzbogacenie własnej osoby:) Poszerzenie horyzontów, inne spojrzenie na świat. Książki to zazwyczaj ciekawe przygody, historie, biografie, błogie miłości... W pigułce, w okładce, które można przeżyć bez wychodzenia z domu, podczas deszczowych dni, kiedy po prostu nie dzieje się akurat nic ciekawego w naszym życiu:)
Fanatykom kryminałów polecam twórczość Jo Nesbo, jeżeli jeszcze nie znacie żadnej z jego książek. A jeżeli ta postać jest Wam za pan brat, to przypominam o najnowszej publikacji. Ci, którzy już czytali mogą podzielić się ze mną swoją opinią:) Chętnie podyskutuję z fanatykami suspensu, takimi jak ja.



Tutaj polska strona autora oraz słów kilka o najnowszej książce: 
http://jonesbo.pl/ksiazki/syn.html

Dla obcojęzycznych: http://jonesbo.com

Pewnie warto też odwiedzić Nesbo na facebook'u. Ja zwykle tego nie robię, do mnie przemawiają książki. Staram się odcinać od prywaty.